niedziela, 4 marca 2018

-3- Zdrada?

- Jestem popierdolony - warczał co chwilę, przedzierając się przez kolejne chaszcze.
Wymachiwał tym swoim cholernym nożykiem od dobrych trzydziestu minut, lecz nie odnalazł na swojej drodze żadnych oznak działalności, czy też obecności tubylców. A zwłaszcza jednego z nich. Mimo iż poruszał się po znajomej mu ścieżce, nie mógł natrafić na ślady jeszcze wczoraj nowopoznanego szatyna. Przecież żegnający się z Ackermanem Eren, odwrócił się i poszedł w tę stronę! Dlaczego, do cholery, nie zostawił nawet pieprzonego odcisku swej bosej giry!? Przecież nie stąpał po ziemi z gracją baleriny, przy czym był pozbawiony jakiejkolwiek masy ciała, aby nie móc pozostawić jakiejś drobnej wskazówki, zdradzającej Leviowi w jaką stronę uciekł.
- Zamieniam się w szaleńca. Abym to ja był zmuszony do ganiania za jakimś szczylem!- wystękał gniewnie, zatrzymując się. Był już porządnie zirytowany własnymi niepowodzeniami i utrapieniem w postaci męczących go myśli. Myśli, które krążyły wokół niepokojąco interesującego go chłopca.
Jego odziane w rękawiczki dłonie wyczuwały zbyt wielki nacisk żelaznego miecza, skutkując nieprzyjemnymi odciskami i bolesnymi pęcherzami. Mimo tych męczących utrudnieniom, nie usunął materiału, który jedynie powodował zwiększoną potliwość i podrażniał świeże otarcia. Nie był głupi, aby teraz zdejmować swoje jedyne zabezpieczenie cennych dłoni. Jeszcze by tego brakowało, aby ten wszechogarniający go brud dostał się do rany po przebitej na skórze bani. Wtedy nie zamierzał być leczony przez jego pieprzniętego lekarza na jakieś gówniane zakażenie. Zwłaszcza, że nie byłby w stanie nadzorować tego, co dokładnie podaje mu Hanji. Równie dobrze  mogła przeprowadzić na nim jakiś szalony eksperyment, jak to się już wcześniej zdarzało z chorującymi członkami załogi. Zoe, kiedyś sprawdzając działanie niektórych - wcześniej jedynie szczątkowo sprawdzonych ziół - chciała zbadać ich, ponoć korzystny, wpływ na organizm. Podawała ten szemrany wyciąg pacjentowi i zapisywała efekty w swoich dzienniczkach. Gdyby Ackerman w porę nie zainterweniował, kilku marynarzy zeszłoby już z tego świata. Dlatego nie zamierzał oddawać się w łapska tej nieprzewidywalnej świruski. Wystarczyło mu to, że sam zaczął wariować, a upewniał się w tej postawionej sobie diagnozie, tułając się po znienawidzonym buszu w poszukiwaniu pewnego przedstawiciela dzikusów.
Mimo, że był zajęty wymyślaniem pochlebnych epitetów rzucanych pod adresem swoim, jak i Hanji, i tak usłyszał, zbawienny dla jego uszu, szum wody. Domyślał się, że prędzej, czy później natrafi na jakieś źródło, a to da mu odniesienie do szukania dzikusów. Tam gdzie jest rzeka, jest i osada. Była to niezmienna zasada budowy wioski, czy miast, które musiały mieć łatwy i szybki dostęp do słodkiej wody.
Kierując się w tamtą stronę, wreszcie wydostał się z przytłaczającego go lasu na niewielką, otwartą przestrzeń kończącą się kamiennym wybrzeżem i oczywiście - wartkim strumieniem. W oddali szum nasilał się, więc czarnowłosy domyślił się iż nikły strumyczek przeistaczał się w rzekę. Zapewne kilkadziesiąt metrów dalej odnajdzie też wodospad lub mniejszy uskok rzeki, który był sprawcą owych charakterystycznych, wodnych dźwięków.
Rozejrzał się po okolicy dostrzegając z niezadowoleniem, że znalazł się w pewnej niszy. Zewsząd okalały go strome wzniesienia zwieńczone drzewami i bujną roślinnością.
- Jak w cholernej misce – jęknął pod nosem, czując się nieswojo.
Było to bardzo niedogodne miejsce. Niedogodne dla niego, a wyjątkowo przychylne dla przeprowadzenia potencjalnego ataku. Ktoś mógłby go z łatwością dostrzec i sprawnie wycelować strzałę, nim Ackerman zdołałby zrozumieć, że jest trzymany na czyjejś muszce.
Szybko podszedł do strumienia zdejmując rękawiczki, by pierwszą czynnością było przemycie piekących dłoni. Stęknął, czując zimno i wyjątkowo przyjemną ulgę. Po chwili zakosztował czystej wody własnymi ustami, gdy już zniwelował ogień skóry, a po chwili ugaszał też pragnienie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo był spragniony, co nie było dziwne zważywszy na nietuzinkowo ciepły, jak i również zmienny klimat. Można było się ugotować i jednocześnie nasiąknąć wilgocią od tego cholernego lasu.
Nagły szelest zwrócił jego uwagę. Odkręcił się do źródła dźwięku, lecz nie ujrzał niczego, ani nikogo. Chwycił w jeszcze mokre dłonie broń, pieprząc trudzenie się w zakładaniu rękawiczek. Mierząc przestrzeń przenikliwym spojrzeniem, próbował dojrzeć coś pośród zieleni.
Miał już wykrzykiwać obelgi w stronę domniemanego obserwatora, jak to uczynił na wczorajszych zwiadach, lecz ubiegł go…
- Eren - rzucił z dziwnym rozczuleniem, jak i dobrze wyczuwalną ulgą. Odetchnął uspokojony, że to akurat szatyn ponownie zabawił się w jego stalkera. Ośmielony tym ciepłym powitaniem chłopak, wyszedł jedną ze ścieżek prowadzących do lasu. Uśmiechnął się wesoło do mężczyzny, przybliżając się skocznym krokiem. Wyglądał jak zadowolone dziecko, a przecież widział jedynie Ackermana, a nie piętrzący się stos cukierków.
- Levi! – wykrzyknął, śmiejąc się z tego po krótkiej chwili. Ackerman nie ukrywał, że nie pojmował w pełni jego ekscytacji. Podejrzewał, że do tego trzeba byłoby obniżyć swoją inteligencję do poziomu dziecka lub zmienić osobowość na bardziej erenowską.
- Przestraszyłeś mnie, bachorze - westchnął Levi, ale z drobnym uśmiechem na wąskich wargach. Gdy chłopak przybliżył się już na odległość kilku kroków, mężczyzna znów mógł podziwiać jego cudowne oczy, które teraz wyrażały zdezorientowanie. Brunet przeklął w myślach na uciążliwe blokady językowe, stojące mu na drodze do poznania chłopaka.
Już chciał wspomóc się gestami i jakoś porozmawiać, lecz Eren niespodziewanie zagwizdał, przykładając palce do malinowych warg. Dźwięk poniósł się pośród zarośli, odbijając się echem głęboko w lesie.
- Oi! Co robisz, dzieciaku? - zapytał zirytowany swoją niewiedzą. Otrzymał jedynie uśmiech i uspokajający gest dłoni. Przekaz był jasny - miał zaczekać.
Po chwili znów doszły go odgłosy poruszenia listowia, lecz znacznie gwałtowniejsze i częstsze. Wiedział, co to oznaczało - ktoś się zbliżał.
- Co to ma znaczyć?! - krzyknął wrogo, kierując swoje ostrze w gołą klatkę Erena. Chłopak odsunął się delikatnie od mężczyzny, by po sekundzie całkowicie znieruchomieć z szokiem wymalowanym na twarzy.
- Levi?- zapytał niepewnie, obserwując wykrzywioną w furii twarz Ackermana, jak i broń ostrzegawczo ustawioną pomiędzy nimi.
- Stul psyk!- warknął, mając ochotę uderzyć tego dzieciaka po zaskoczonej mordzie. I czemu on się tak dziwił!? - Zdradziłeś mnie, co? Teraz zapewne leci tu połowa twoich, aby mnie schwytać!!
- Levi? - powtórzył błagalnie szatyn, chcąc się przybliżyć, ale oręż Ackermana również tak uczyniła. Ostry koniec miecza, dotykał już opalonej skóry chłopaka tuż przy miejscu, gdzie znajdowało się serce.
- Nawet nie drgnij, pieprzony zdrajco! – zastrzegł i dla ukazania swojej groźby, minimalnie zagłębił broń w ciele Erena. Chłopak pisnął i lekko odskoczył. Złapał się za krwawiącą rankę, obrzucając Levia spojrzeniem zaszczutego zwierzęcia.
Natomiast Ackerman klną pod nosem na swoją głupotę i zaślepienie. To był pieprzony dzikus! Jak mógł oczekiwać od niego chęci zapoznania się z Leviem - i to na ugodowych warunkach - kiedy to coś nigdy nie miało okazji do współegzystowania z większą liczbą osób, jak to było w przypadku Levia mieszkającego w potężnej, japońskiej aglomeracji. Jego pojmowanie o relacjach międzyludzkich musiało być na poziomie myślenia – Najsilniejszy przetrwa - gdzie nie było możliwości trwałej współpracy, a jedynie istniała rywalizacja i wieczna walka. Owszem i w mieście wyznawano tą zasadę - nawet zachowywano się podobnie - ale posiadało się też jakieś człowieczeństwo, a nie jedynie zwierzęce odruchy. Zapewnie teraz zadowolony z siebie Eren, zataszczy Ackermana do wioski, aby go spalić, zadźgać, lub nawet zjeść. Już kiedyś spotkał się z kanibalizmem i wiedział, że nie pozwoli się pożreć jakiemuś zwierzęciu w ludzkiej skórze.
Był bardzo wściekły, a złość zaślepiała jego racjonalne myślenie. Jednak nie był obezwładniony furią aż do samego końca, by nie widzieć tego cichego błagania w złotych oczach. Po chwili do tego obrazu rozpaczy i przerażenia dołączyły drobne łezki, teraz spływające strumieniami po karmelowych, zarumienionych policzkach.
Levia zamurowało na ten żałosny widok. Zawahał się w swojej - do niedawna jedynie rosnącej - chęci mordu. Zresztą już kolejny raz, i to z tym samym osobnikiem w roli głównej jego słabości, zawahał się w przebiciu Erena ostrzem. Jednak wcześniej była to inna sytuacja. Na początku Eren zaatakował ze strachu, lecz teraz go zdradził. Zdradził, Ackermana! To było niewybaczalne! Więc, czemu jego serce zakuło go boleśnie w piersi, widząc marny stan szatyna i te jego zalewające się łzami oczy? Za cholerę nie wiedział i miał już serdecznie dość swojego zachowania. On już naprawdę oszalał.
- Oi, Eren? - mruknął już delikatniej, skupiając na sobie wzrok chłopaka. Przez chwilę szatyn wyglądał, jakby pogodził się ze śmiercią z ręki Ackermana i uległy wpatrywał się we własne lekko poranione stopy, lecz teraz… wyglądał na tchniętego nadzieją. Nadzieją na to, że Ackerman jednak się nie gniewa i nie ma zamiaru go zarżnąć. - Co ja z tobą mam? – mówił smętnie, doskonale widząc niezrozumienie szatyna, lecz mężczyzna nie zamierzał przerywać. - Co jest w tobie takiego wyjątkowego, że nie mogę cię po prostu nadziać na pal i wyrzeźbić ładnej choinki z twego truchła? - Na szczęście mógł to spokojnie powiedzieć, dodatkowo nie strasząc już i tak przerażonego chłopaka.
Po minucie ciszy i ostatecznym rozmyślaniu nad swoją decyzją, wrzucił miecz do wody. Krople roztrysnęły się po szarych kamieniach, zmieniając ich powierzchnię na ciemniejszy kolor, również lądując na ciałach obu mężczyzn. Eren zamrugał kilkukrotnie oczami, przez co urzekająco zabłysły swym złotem. Levi wiedział, że dzięki tym wyjątkowym tęczówkom, Eren niełatwo doprowadzi go do pogranicza własnej kontroli i zmusi do użycia siły. Już teraz mężczyzna miał chore poczucie winy na widok małej ranki na piersi chłopaka, mimo że Eren był temu wszystkiemu winny.
- Nie mogę cię zabić Eren. Nawet wiedząc, że to ty zabijesz mnie - wykrztusił niewygodną prawdę, zbliżając się do chłopaka. Szatyn był zbyt zaskoczony, przez co nie potrafił się ruszyć, nawet wtedy gdy Levi chwycił jego lekko zapadłe policzki i przyciągnął jego głowę do swojego czoła. Dzieciak był wyższy od Ackermana, za co go w duchu przeklinał, lecz teraz gdy dotykał swą skórą delikatnego czoła Erena, mógł myśleć jedynie o tym, jak ten niewielki kontakt fizyczny go cieszy. Przeszedł go przyjemny dreszcz, pochodzący od tego niezwykłego połączenia małego skrawka ciał, a i sam Eren zatrząsł się delikatnie.
- Czemu jesteś tak niezwykły… Eren? - dopowiedział po krótkiej przerwie jego imię, ubarwiając je w niezrozumiałe nawet dla siebie emocje.
- Levi - wyszeptał w odpowiedzi Eren, przymykając z ulgą oczy, z których ponownie popłynęły kryształowe krople.
- Oi, dzieciaku. Nie płacz. Nic się nie stało - mówił spokojnie, ocierając jego policzki. Były bardzo ciepłe i miękkie. Nie mógł się nadziwić ich fakturą. Zaślepiony tym gestem całkowicie zapomniał o powodzie ich małej sprzeczki. Dlatego teraz odsunął się gwałtownie od Erena, powodując tym u niego niekontrolowany jęk. Czyżby jęk zawodu? Nie mógł się na tym skupić, gdy czujnie rozglądał się po okolicy.
- Ilu ich będzie? - zapytał, lecz bardziej retorycznie niż, by uzyskać odpowiedz. - Kurwa, Eren! Ilu wzywałeś?! – kontynuował, powtarzając gesty chłopaka, sugerując, że chodzi mu o wydany przez niego sygnał. Sygnał oznaczający rozpoczęcie zasadzki. Na szczęście - i trwające opanowanie Ackermana - Eren zrozumiał.
Szatyn bez słowa odwrócił się w stronę zarośli, wskazując na coś palcem. Levi dostrzegł, jak wokół jego  wciągniętego przed siebie przedramienia wiły się różne ozdoby w charakterystycznym kolorze, które zajęły część rozmyślań Ackermana. Czyżby to złoto? - przemknęło mu przez głowę, ale ostatecznie skupił się na wskazywanym przez Erena miejscu.
- Co jest? – zapytał, przez co Eren odwrócił do niego głowę. - Co tam jest? – dodał, unosząc dłonie w geście niezrozumienia i wskazując pokazany punkt na planie lasu.
- Tytan - rzucił prosto chłopak, uśmiechając się szeroko.
- Co, proszę? - zapytał, ale nie musiał. Na dźwięk tego konkretnego słowa z krzaków wybiegł… Pies?
Nie, to nie pies, tylko…
- Wilk? - rzucił niedowierzająco, spoglądając na wcześniej jasne, lecz teraz całkowicie oblepione błockiem futrzane stworzenie, które wesoło okrążało nogi Erena. Nie było to jednak całkiem dzikie zwierze, bo szatyn musiał go jakość oswoić.
- Tytan! - zaśmiał się głośno chłopak, klękając obok zwierzęcia. Rozbijał palcami zlepione pasma futra, kręcąc głową w dezaprobacie. Zaczął coś do niego szeptać i co chwile śmiał się z prób polizania jego twarzy, jak i rzucenia się na jego brzuch. Po minucie beztroskich zabaw chłopak przypomniał sobie o szanownej obecności Levia. Natomiast wilk, gdy stracił monopol na uwagę swego pana, również zaczął używać swoich wyczulonych zmysłów i atakować Ackermana dzikim spojrzeniem. Zaczął warczeć i osłaniać Erena, wystawiając się przed niego.
- Teraz już wszystko jasne - westchnął Ackerman, uśmiechając się kącikami ust.
Jednak Eren go nie zdradził. Nie zwołał swoich pobratymców, lecz zapchlonego kundla.
Co za głupi dzieciak! – jęknął w duchu.
Chłopczyk chciał się pochwalić swoją maskotką, a niedobry pan zrobił mu kuku i pogroził paluszkiem. Oczywiście zamiast paluszka użył do tego miecza, ale Levi się nie przejmował szczegółami. Ważniejszym było, że natrafił na cholernego bachora, który nie byłby w stanie wpaść na coś tak wymyślnego jak zasadzka. Ackerman musiał się przyzwyczaić do myśli, że interesujący go chłopak był tępym idiotą, który może go zaskoczyć swoimi jowialnymi skłonnościami. Mimo to cieszył się, że miał dziecinnego dzikusa niż wcześniej wspomnianego kanibala.
- Eren? - złapał rozbiegany wzrok chłopaka, który dosłownie przed chwilą zastopował niebezpieczne zapędy swojego zwierzęcia skierowane pod adresem Levia. Ackerman cieszył się, że jednak to zapchlone bydle słuchało się Erena i nie wgryzło mu się w nogę. Jego łydki i tak były zmyślnie chronione, przez wysokie, czarne buty sięgające aż do kolan, ale nie zamierzał sprawdzać ich wytrzymałości w pojedynku z tymi ostrymi zębiskami. Wilk już pobieżnie uspokojony i niezadowolony brakiem całościowej uwagi Erena, rzucił się z rozbiegu do wody.
Chociaż się umyje – pomyślał z ironią Ackerman, ignorując fakt, że kundel go ochlapał.
- Levi – po chwili Eren odpowiedział imieniem bruneta, uśmiechać się radośnie. Również przemył dłonie w strumieniu i teraz jeszcze strząsał zbyteczne krople. Po uniesieniu się z klęczek z powierzchni znajdujących się przy wodzie skał, zbliżył się, jeszcze trochę niepewnie, do Levia. Wbrew pozorom tak łatwo się nie zapomina i chłopak wciąż pamiętał tą nagłą zmianę w zachowaniu mężczyzny. Ta jego niepewność w kontakcie z Ackermanem, dziwnie na niego zadziałała. Nie chciał, aby chłopak się go bał. W końcu ma go…
- Eren – odkrzyknął, gdy chłopak za bardzo się na niego gapił, tym samym powodując jego zmieszanie. - Chcę cię, ze sobą zabrać - rzucił na jednym wydechu, jakby prawda wychodził z niego z wielkim trudem - nawet częściowym bólem.
Nie mógł się cieszyć, że ma to wszystko za sobą, ponieważ chłopak nic nie zrozumiał. Znów zapomniał o pomocniczysz gestach, przez co chłopak uśmiechnął się przepraszająco, nic nie pojmując. Kobalowooki zaczął być tym bardzo zmęczony, a tym bardziej zmotywowany do zaprowadzenia tego chłopaka do obozu.
- Ja… - wskazał na siebie. - chcę cię, Eren… - wskazał na niego, by po chwili złapać jego rękę i lekko pociągnąć za sobą - zabrać do obozu. – Wskazał na las i kierunek, z którego przyszedł, tym samym kończąc swoją myśl.
Eren przez chwilę obrzucał niezrozumiałym spojrzeniem ich splecione palce. Ackerman miał wrażenie, że chłopak od tego drobnego gestu zarumienił się i to mimo swojej ciemnej karnacji, a po minucie wreszcie złączył ich tęczówki w niezwykłym połączeniu. Żywe, mieniące się odcieniami złoto intensywnie wpatrywało się w nieprzenikniony kobalt. Wyglądało to tak, jakby szatyn chciał mu zajrzeć w głąb duszy, aby zrozumieć jego zachowanie, gesty i ten jeden ważny przekaz. Gdy - być może - doszukał się w tej otchłani granatu nalegającej prośby, skinął, prawie niezauważalnie, głową. Przekaz był jasny dla Ackermana - Eren się zgodził.
Levi uśmiechnął się szeroko, ponownie przyciągając do siebie chłopaka i stykając się z nim czołem. Przejechał kciukiem po wierzchu nadal splecionych dłoni. Bladość jego skóry ciekawie kontrastowała z opalonym naskórkiem. Cały ten dziki, nieokrzesany chłopak z lasu kontrastował z poważnym i opanowanym mężczyzną z odległego kontynentu.
Ciekawe połączenie – pomyślał z rozbawieniem.
- Dziękuję, Eren - zdołał wykrztusić, gdy doszło do niego to, co teraz będzie.
Zaprowadzi Erena do obozu. Weźmie go ze sobą, by nauczyć chłopaka mówić w języku Ackermana. Sprawi, że ten nieznający cywilizacji dzikus zmieni się w chłopaka o pogodnej naturze, z którym będzie chciał koegzystować. Wreszcie go pozna. Pozna Erena. Jedyną osobę, którą nie może zabić. A to oznaczało, że Levi go…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz