- Jestem popierdolony - warczał co chwilę,
przedzierając się przez kolejne chaszcze.
Wymachiwał tym swoim cholernym nożykiem od dobrych
trzydziestu minut, lecz nie odnalazł na swojej drodze żadnych oznak
działalności, czy też obecności tubylców. A zwłaszcza jednego z nich. Mimo iż poruszał
się po znajomej mu ścieżce, nie mógł natrafić na ślady jeszcze wczoraj
nowopoznanego szatyna. Przecież żegnający się z Ackermanem Eren, odwrócił się i
poszedł w tę stronę! Dlaczego, do cholery, nie zostawił nawet pieprzonego
odcisku swej bosej giry!? Przecież nie stąpał po ziemi z gracją baleriny, przy
czym był pozbawiony jakiejkolwiek masy ciała, aby nie móc pozostawić jakiejś
drobnej wskazówki, zdradzającej Leviowi w jaką stronę uciekł.
- Zamieniam się w szaleńca. Abym to ja
był zmuszony do ganiania za jakimś szczylem!- wystękał gniewnie, zatrzymując
się. Był już porządnie zirytowany własnymi niepowodzeniami i utrapieniem w
postaci męczących go myśli. Myśli, które krążyły wokół niepokojąco
interesującego go chłopca.
Jego odziane w rękawiczki dłonie wyczuwały zbyt wielki
nacisk żelaznego miecza, skutkując nieprzyjemnymi odciskami i bolesnymi
pęcherzami. Mimo tych męczących utrudnieniom, nie usunął materiału, który
jedynie powodował zwiększoną potliwość i podrażniał świeże otarcia. Nie był
głupi, aby teraz zdejmować swoje jedyne zabezpieczenie cennych dłoni. Jeszcze
by tego brakowało, aby ten wszechogarniający go brud dostał się do rany po
przebitej na skórze bani. Wtedy nie zamierzał być leczony przez jego
pieprzniętego lekarza na jakieś gówniane zakażenie. Zwłaszcza, że nie byłby w
stanie nadzorować tego, co dokładnie podaje mu Hanji. Równie dobrze mogła przeprowadzić na nim jakiś szalony
eksperyment, jak to się już wcześniej zdarzało z chorującymi członkami załogi.
Zoe, kiedyś sprawdzając działanie niektórych - wcześniej jedynie szczątkowo
sprawdzonych ziół - chciała zbadać ich, ponoć korzystny, wpływ na organizm.
Podawała ten szemrany wyciąg pacjentowi i zapisywała efekty w swoich
dzienniczkach. Gdyby Ackerman w porę nie zainterweniował, kilku marynarzy
zeszłoby już z tego świata. Dlatego nie zamierzał oddawać się w łapska tej
nieprzewidywalnej świruski. Wystarczyło mu to, że sam zaczął wariować, a
upewniał się w tej postawionej sobie diagnozie, tułając się po znienawidzonym
buszu w poszukiwaniu pewnego przedstawiciela dzikusów.
Mimo, że był zajęty wymyślaniem pochlebnych
epitetów rzucanych pod adresem swoim, jak i Hanji, i tak usłyszał, zbawienny dla
jego uszu, szum wody. Domyślał się, że prędzej, czy później natrafi na jakieś
źródło, a to da mu odniesienie do szukania dzikusów. Tam gdzie jest rzeka, jest
i osada. Była to niezmienna zasada budowy wioski, czy miast, które musiały mieć
łatwy i szybki dostęp do słodkiej wody.
Kierując się w tamtą stronę, wreszcie wydostał się z
przytłaczającego go lasu na niewielką, otwartą przestrzeń kończącą się
kamiennym wybrzeżem i oczywiście - wartkim strumieniem. W oddali szum nasilał się,
więc czarnowłosy domyślił się iż nikły strumyczek przeistaczał się w rzekę.
Zapewne kilkadziesiąt metrów dalej odnajdzie też wodospad lub mniejszy uskok
rzeki, który był sprawcą owych charakterystycznych, wodnych dźwięków.
Rozejrzał się po okolicy dostrzegając z
niezadowoleniem, że znalazł się w pewnej niszy. Zewsząd okalały go strome wzniesienia
zwieńczone drzewami i bujną roślinnością.
- Jak w cholernej misce – jęknął pod nosem, czując się
nieswojo.
Było to bardzo niedogodne miejsce. Niedogodne dla
niego, a wyjątkowo przychylne dla przeprowadzenia potencjalnego ataku. Ktoś
mógłby go z łatwością dostrzec i sprawnie wycelować strzałę, nim Ackerman
zdołałby zrozumieć, że jest trzymany na czyjejś muszce.
Szybko podszedł do strumienia zdejmując rękawiczki, by
pierwszą czynnością było przemycie piekących dłoni. Stęknął, czując zimno i
wyjątkowo przyjemną ulgę. Po chwili zakosztował czystej wody własnymi ustami,
gdy już zniwelował ogień skóry, a po chwili ugaszał też pragnienie. Dopiero
teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo był spragniony, co nie było dziwne
zważywszy na nietuzinkowo ciepły, jak i również zmienny klimat. Można było się
ugotować i jednocześnie nasiąknąć wilgocią od tego cholernego lasu.
Nagły szelest zwrócił jego uwagę. Odkręcił się do
źródła dźwięku, lecz nie ujrzał niczego, ani nikogo. Chwycił w jeszcze mokre dłonie
broń, pieprząc trudzenie się w zakładaniu rękawiczek. Mierząc przestrzeń
przenikliwym spojrzeniem, próbował dojrzeć coś pośród zieleni.
Miał już wykrzykiwać obelgi w stronę domniemanego
obserwatora, jak to uczynił na wczorajszych zwiadach, lecz ubiegł go…
- Eren - rzucił z dziwnym rozczuleniem, jak i dobrze
wyczuwalną ulgą. Odetchnął uspokojony, że to akurat szatyn ponownie zabawił się
w jego stalkera. Ośmielony tym ciepłym powitaniem chłopak, wyszedł jedną ze
ścieżek prowadzących do lasu. Uśmiechnął się wesoło do mężczyzny, przybliżając
się skocznym krokiem. Wyglądał jak zadowolone dziecko, a przecież widział
jedynie Ackermana, a nie piętrzący się stos cukierków.
- Levi! – wykrzyknął, śmiejąc się z tego po krótkiej
chwili. Ackerman nie ukrywał, że nie pojmował w pełni jego ekscytacji.
Podejrzewał, że do tego trzeba byłoby obniżyć swoją inteligencję do poziomu
dziecka lub zmienić osobowość na bardziej erenowską.
- Przestraszyłeś mnie, bachorze - westchnął Levi, ale
z drobnym uśmiechem na wąskich wargach. Gdy chłopak przybliżył się już na
odległość kilku kroków, mężczyzna znów mógł podziwiać jego cudowne oczy, które
teraz wyrażały zdezorientowanie. Brunet przeklął w myślach na uciążliwe blokady
językowe, stojące mu na drodze do poznania chłopaka.
Już chciał wspomóc się gestami i jakoś porozmawiać, lecz
Eren niespodziewanie zagwizdał, przykładając palce do malinowych warg. Dźwięk
poniósł się pośród zarośli, odbijając się echem głęboko w lesie.
- Oi! Co robisz, dzieciaku? - zapytał zirytowany swoją
niewiedzą. Otrzymał jedynie uśmiech i uspokajający gest dłoni. Przekaz był
jasny - miał zaczekać.
Po chwili znów doszły go odgłosy poruszenia listowia,
lecz znacznie gwałtowniejsze i częstsze. Wiedział, co to oznaczało - ktoś się
zbliżał.
- Co to ma znaczyć?! - krzyknął wrogo, kierując swoje
ostrze w gołą klatkę Erena. Chłopak odsunął się delikatnie od mężczyzny, by po
sekundzie całkowicie znieruchomieć z szokiem wymalowanym na twarzy.
- Levi?- zapytał niepewnie, obserwując wykrzywioną w
furii twarz Ackermana, jak i broń ostrzegawczo ustawioną pomiędzy nimi.
- Stul psyk!- warknął, mając ochotę uderzyć tego
dzieciaka po zaskoczonej mordzie. I czemu on się tak dziwił!? - Zdradziłeś
mnie, co? Teraz zapewne leci tu połowa twoich, aby mnie schwytać!!
- Levi? - powtórzył błagalnie szatyn, chcąc się
przybliżyć, ale oręż Ackermana również tak uczyniła. Ostry koniec miecza,
dotykał już opalonej skóry chłopaka tuż przy miejscu, gdzie znajdowało się
serce.
- Nawet nie drgnij, pieprzony zdrajco! – zastrzegł i
dla ukazania swojej groźby, minimalnie zagłębił broń w ciele Erena. Chłopak
pisnął i lekko odskoczył. Złapał się za krwawiącą rankę, obrzucając Levia
spojrzeniem zaszczutego zwierzęcia.
Natomiast Ackerman klną pod nosem na swoją głupotę i
zaślepienie. To był pieprzony dzikus! Jak mógł oczekiwać od niego chęci
zapoznania się z Leviem - i to na ugodowych warunkach - kiedy to coś nigdy nie
miało okazji do współegzystowania z większą liczbą osób, jak to było w
przypadku Levia mieszkającego w potężnej, japońskiej aglomeracji. Jego
pojmowanie o relacjach międzyludzkich musiało być na poziomie myślenia – Najsilniejszy
przetrwa - gdzie nie było możliwości trwałej współpracy, a jedynie
istniała rywalizacja i wieczna walka. Owszem i w mieście wyznawano tą zasadę -
nawet zachowywano się podobnie - ale posiadało się też jakieś człowieczeństwo,
a nie jedynie zwierzęce odruchy. Zapewnie teraz zadowolony z siebie Eren, zataszczy
Ackermana do wioski, aby go spalić, zadźgać, lub nawet zjeść. Już kiedyś
spotkał się z kanibalizmem i wiedział, że nie pozwoli się pożreć jakiemuś
zwierzęciu w ludzkiej skórze.
Był bardzo wściekły, a złość zaślepiała jego
racjonalne myślenie. Jednak nie był obezwładniony furią aż do samego końca, by nie widzieć tego cichego błagania
w złotych oczach. Po chwili do tego obrazu rozpaczy i przerażenia dołączyły drobne
łezki, teraz spływające strumieniami po karmelowych, zarumienionych policzkach.
Levia zamurowało na ten żałosny widok. Zawahał się w
swojej - do niedawna jedynie rosnącej - chęci mordu. Zresztą już kolejny raz, i
to z tym samym osobnikiem w roli głównej jego słabości, zawahał się w przebiciu
Erena ostrzem. Jednak wcześniej była to inna sytuacja. Na początku Eren zaatakował
ze strachu, lecz teraz go zdradził. Zdradził, Ackermana! To było niewybaczalne!
Więc, czemu jego serce zakuło go boleśnie w piersi, widząc marny stan szatyna i
te jego zalewające się łzami oczy? Za cholerę nie wiedział i miał już
serdecznie dość swojego zachowania. On już naprawdę oszalał.
- Oi, Eren? - mruknął już delikatniej, skupiając na
sobie wzrok chłopaka. Przez chwilę szatyn wyglądał, jakby pogodził się ze
śmiercią z ręki Ackermana i uległy wpatrywał się we własne lekko poranione
stopy, lecz teraz… wyglądał na tchniętego nadzieją. Nadzieją na to, że Ackerman
jednak się nie gniewa i nie ma zamiaru go zarżnąć. - Co ja z tobą mam? – mówił
smętnie, doskonale widząc niezrozumienie szatyna, lecz mężczyzna nie zamierzał
przerywać. - Co jest w tobie takiego wyjątkowego, że nie mogę cię po prostu
nadziać na pal i wyrzeźbić ładnej choinki z twego truchła? - Na szczęście mógł
to spokojnie powiedzieć, dodatkowo nie strasząc już i tak przerażonego chłopaka.
Po minucie ciszy i ostatecznym rozmyślaniu nad swoją
decyzją, wrzucił miecz do wody. Krople roztrysnęły się po szarych kamieniach,
zmieniając ich powierzchnię na ciemniejszy kolor, również lądując na ciałach
obu mężczyzn. Eren zamrugał kilkukrotnie oczami, przez co urzekająco zabłysły
swym złotem. Levi wiedział, że dzięki tym wyjątkowym tęczówkom, Eren niełatwo
doprowadzi go do pogranicza własnej kontroli i zmusi do użycia siły. Już teraz
mężczyzna miał chore poczucie winy na widok małej ranki na piersi chłopaka,
mimo że Eren był temu wszystkiemu winny.
- Nie mogę cię zabić Eren. Nawet wiedząc, że to ty
zabijesz mnie - wykrztusił niewygodną prawdę, zbliżając się do chłopaka. Szatyn
był zbyt zaskoczony, przez co nie potrafił się ruszyć, nawet wtedy gdy Levi
chwycił jego lekko zapadłe policzki i przyciągnął jego głowę do swojego czoła.
Dzieciak był wyższy od Ackermana, za co go w duchu przeklinał, lecz teraz gdy
dotykał swą skórą delikatnego czoła Erena, mógł myśleć jedynie o tym, jak ten niewielki
kontakt fizyczny go cieszy. Przeszedł go przyjemny dreszcz, pochodzący od tego
niezwykłego połączenia małego skrawka ciał, a i sam Eren zatrząsł się
delikatnie.
- Czemu jesteś tak niezwykły… Eren? - dopowiedział po
krótkiej przerwie jego imię, ubarwiając je w niezrozumiałe nawet dla siebie
emocje.
- Levi - wyszeptał w odpowiedzi Eren, przymykając z
ulgą oczy, z których ponownie popłynęły kryształowe krople.
- Oi, dzieciaku. Nie płacz. Nic się nie stało - mówił
spokojnie, ocierając jego policzki. Były bardzo ciepłe i miękkie. Nie mógł się
nadziwić ich fakturą. Zaślepiony tym gestem całkowicie zapomniał o powodzie ich
małej sprzeczki. Dlatego teraz odsunął się gwałtownie od Erena,
powodując tym u niego niekontrolowany jęk. Czyżby jęk zawodu? Nie mógł się na
tym skupić, gdy czujnie rozglądał się po okolicy.
- Ilu ich będzie? - zapytał, lecz bardziej retorycznie
niż, by uzyskać odpowiedz. - Kurwa, Eren! Ilu wzywałeś?! – kontynuował,
powtarzając gesty chłopaka, sugerując, że chodzi mu o wydany przez niego sygnał.
Sygnał oznaczający rozpoczęcie zasadzki. Na szczęście - i trwające opanowanie
Ackermana - Eren zrozumiał.
Szatyn bez słowa odwrócił się w stronę zarośli,
wskazując na coś palcem. Levi dostrzegł, jak wokół jego wciągniętego przed siebie przedramienia wiły się
różne ozdoby w charakterystycznym kolorze, które zajęły część rozmyślań
Ackermana. Czyżby to złoto? - przemknęło mu przez głowę, ale ostatecznie skupił
się na wskazywanym przez Erena miejscu.
- Co jest? – zapytał, przez co Eren odwrócił do niego
głowę. - Co tam jest? – dodał, unosząc dłonie w geście niezrozumienia i
wskazując pokazany punkt na planie lasu.
- Tytan - rzucił prosto chłopak, uśmiechając się
szeroko.
- Co, proszę? - zapytał, ale nie musiał. Na dźwięk
tego konkretnego słowa z krzaków wybiegł… Pies?
Nie, to nie pies, tylko…
- Wilk? - rzucił niedowierzająco, spoglądając na wcześniej
jasne, lecz teraz całkowicie oblepione błockiem futrzane stworzenie, które wesoło
okrążało nogi Erena. Nie było to jednak całkiem dzikie zwierze, bo szatyn
musiał go jakość oswoić.
- Tytan! - zaśmiał się głośno chłopak, klękając obok
zwierzęcia. Rozbijał palcami zlepione pasma futra, kręcąc głową w dezaprobacie.
Zaczął coś do niego szeptać i co chwile śmiał się z prób polizania jego twarzy,
jak i rzucenia się na jego brzuch. Po minucie beztroskich zabaw chłopak przypomniał
sobie o szanownej obecności Levia. Natomiast wilk, gdy stracił monopol na uwagę
swego pana, również zaczął używać swoich wyczulonych zmysłów i atakować
Ackermana dzikim spojrzeniem. Zaczął warczeć i osłaniać Erena, wystawiając się
przed niego.
- Teraz już wszystko jasne - westchnął Ackerman,
uśmiechając się kącikami ust.
Jednak Eren go nie zdradził. Nie zwołał swoich
pobratymców, lecz zapchlonego kundla.
Co za głupi dzieciak! – jęknął w duchu.
Chłopczyk chciał się pochwalić swoją maskotką, a
niedobry pan zrobił mu kuku i pogroził paluszkiem. Oczywiście zamiast paluszka użył
do tego miecza, ale Levi się nie przejmował szczegółami. Ważniejszym było, że
natrafił na cholernego bachora, który nie byłby w stanie wpaść na coś tak
wymyślnego jak zasadzka. Ackerman musiał się przyzwyczaić do myśli, że
interesujący go chłopak był tępym idiotą, który może go zaskoczyć swoimi
jowialnymi skłonnościami. Mimo to cieszył się, że miał dziecinnego dzikusa niż wcześniej
wspomnianego kanibala.
- Eren? - złapał rozbiegany wzrok chłopaka, który
dosłownie przed chwilą zastopował niebezpieczne zapędy swojego zwierzęcia
skierowane pod adresem Levia. Ackerman cieszył się, że jednak to zapchlone
bydle słuchało się Erena i nie wgryzło mu się w nogę. Jego łydki i tak były
zmyślnie chronione, przez wysokie, czarne buty sięgające aż do kolan, ale nie
zamierzał sprawdzać ich wytrzymałości w pojedynku z tymi ostrymi zębiskami. Wilk
już pobieżnie uspokojony i niezadowolony brakiem całościowej uwagi Erena,
rzucił się z rozbiegu do wody.
Chociaż się umyje – pomyślał z ironią Ackerman,
ignorując fakt, że kundel go ochlapał.
- Levi – po chwili Eren odpowiedział imieniem bruneta,
uśmiechać się radośnie. Również przemył dłonie w strumieniu i teraz jeszcze
strząsał zbyteczne krople. Po uniesieniu się z klęczek z powierzchni
znajdujących się przy wodzie skał, zbliżył się, jeszcze trochę niepewnie, do
Levia. Wbrew pozorom tak łatwo się nie zapomina i chłopak wciąż pamiętał tą
nagłą zmianę w zachowaniu mężczyzny. Ta jego niepewność w kontakcie z
Ackermanem, dziwnie na niego zadziałała. Nie chciał, aby chłopak się go bał. W
końcu ma go…
- Eren – odkrzyknął, gdy chłopak za bardzo się na
niego gapił, tym samym powodując jego zmieszanie. - Chcę cię, ze sobą zabrać -
rzucił na jednym wydechu, jakby prawda wychodził z niego z wielkim trudem -
nawet częściowym bólem.
Nie mógł się cieszyć, że ma to wszystko za sobą,
ponieważ chłopak nic nie zrozumiał. Znów zapomniał o pomocniczysz gestach,
przez co chłopak uśmiechnął się przepraszająco, nic nie pojmując. Kobalowooki
zaczął być tym bardzo zmęczony, a tym bardziej zmotywowany do zaprowadzenia
tego chłopaka do obozu.
- Ja… - wskazał na siebie. - chcę cię, Eren… - wskazał
na niego, by po chwili złapać jego rękę i lekko pociągnąć za sobą - zabrać do
obozu. – Wskazał na las i kierunek, z którego przyszedł, tym samym kończąc
swoją myśl.
Eren przez chwilę obrzucał niezrozumiałym spojrzeniem
ich splecione palce. Ackerman miał wrażenie, że chłopak od tego drobnego gestu
zarumienił się i to mimo swojej ciemnej karnacji, a po minucie wreszcie złączył
ich tęczówki w niezwykłym połączeniu. Żywe, mieniące się odcieniami złoto
intensywnie wpatrywało się w nieprzenikniony kobalt. Wyglądało to tak, jakby
szatyn chciał mu zajrzeć w głąb duszy, aby zrozumieć jego zachowanie, gesty i
ten jeden ważny przekaz. Gdy - być może - doszukał się w tej otchłani granatu
nalegającej prośby, skinął, prawie niezauważalnie, głową. Przekaz był jasny dla
Ackermana - Eren się zgodził.
Levi uśmiechnął się szeroko, ponownie przyciągając do
siebie chłopaka i stykając się z nim czołem. Przejechał kciukiem po wierzchu
nadal splecionych dłoni. Bladość jego skóry ciekawie kontrastowała z opalonym
naskórkiem. Cały ten dziki, nieokrzesany chłopak z lasu kontrastował z poważnym
i opanowanym mężczyzną z odległego kontynentu.
Ciekawe połączenie – pomyślał z rozbawieniem.
- Dziękuję, Eren - zdołał wykrztusić, gdy doszło do
niego to, co teraz będzie.
Zaprowadzi Erena do obozu. Weźmie go ze sobą, by
nauczyć chłopaka mówić w języku Ackermana. Sprawi, że ten nieznający cywilizacji
dzikus zmieni się w chłopaka o pogodnej naturze, z którym będzie chciał
koegzystować. Wreszcie go pozna. Pozna Erena. Jedyną osobę, którą nie może zabić.
A to oznaczało, że Levi go…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz