niedziela, 4 marca 2018

-2- Jakie są rozkazy?

Po tym niespodziewanym incydencie - niemal nieprzytomny - wrócił do obozu, rozstając się z tymi niesamowitymi oczami, oraz całą niezwykle urzekającą osobą tubylca.
Wychodząc z lasu, nagle dopadał go zdyszana Hanji. Łapiąc się za pierś w tej jej żywo czerwonej koszuli, próbowała złapać oddech po tym szalonym sprincie jakiego użyła, by jak najszybciej znaleźć się u boku Ackermana. Przy czym jej groteskowo długi płaszcz z szerokimi rękawami telepał się podczas biegu, niczym flaga na wietrze, nie wspominając już o leżącym na starcie kapeluszu.
- Leviś!!! Tak się bałam!!! – krzyczała, zwracając uwagę całej załogi, która zainteresowana słowami Zoe zaczęła się nieznacznie przybliżać, aby podsłuchać trochę ciekawych nowinek z życia ich kochanego kapitanka. - Tak długo nie wracałeś, że zaczęłam się zastanawiać nad utworzeniem grupy ratunkowej!!!
- Zamknij dziób, czterooka - powiedział spokojnie, lecz obrzucił zirytowanym wzrokiem właścicielkę tego bałaganu na plaży. Przed oczami nadal miał widok leżącego w oddali nakrycia głowy Hanji, co gryzło się z jego pedantycznym poczuciem estetyki. Mimo, że na wybrzeżu leżało wiele powyrzucanych przez ocean gałęzi, muszli i innego oceanicznego paskudztwa, dla niego bałaganiarstwo Hanji było bardziej drażniące. Po krótkim namyśle sam ściągnął swój kapitański kapelusz ze złotymi wykończeniami, aby powierzyć go drżącym w napięciu dłoniach swojego zastępcy, jak i załogowego naukowca. - Zanieś to do mojej kajuty i czekaj tam na mnie grzecznie, aż do ciebie przyjdę. Musimy o czymś pogadać.
- Eee? Znalazłeś coś, Levi? Znalazłeś?! - zaczęła podekscytowała, ale nagle znieruchomiała na widok gniewnego oblicza swojego zwierzchnika.
- Do ka-ju-ty - wycedził groźnie, wskazując palcem na statek. - Ruchy!!!
Nie tylko ona się zastosowała do ostatniego rozkazu. Cała załoga powróciła do swoich zajęć, wyczuwają - jak przy charakterystycznym powietrzu tuż przed sztormem - zwiastujące niebezpieczeństwo.
Po skończonych oględzinach wykonanej pracy załogi oraz oczywistym i chyba nawet już tradycyjnym ukaraniu jednego mężczyzny, wrócił do swojej przytulnej kajuty. Przytulnej, bowiem była to jego osobista świątynia, w której wyjątkowo gościł Hanji. Jednak sprawa była na tyle naglącą i poufna, że nie mógł z nią o tym porozmawiać przy podsłuchujących, wścibskich marynarzach. Musiał jeszcze zachowywać odpowiednią dyskrecję.
- I co?- zapytała Zoe, już po zatrzaśnięciu się metalowych drzwi.
Levi w odpowiedzi westchnął, znużony czekającą go rozmową. Już przygotowywał swoją głowę do nieprzyjemnego pulsowania od krzyków tej wariatki. A wiedział, że ta będzie krzyczeć.
- Gówno, czterooka – rzucił lakonicznie, podchodząc do masywnego biurka zawalonego raportami, nakazami królowej Historii odnośnie wyprawy oraz własnymi rzeczami. Mimo tego licznego skupiska na drewnianej powierzchni jego miejsca pracy, wszystko znajdywało swoje wyznaczone miejsce - mimo przepychu - panował perfekcyjnie zaprowadzony ład. Ackerman żałował, że nie może tak sobie wszystkiego poukładać w głowie. Za dużo dziś było tych cholernych rewelacji, jak na jego - łaknące spokoju - usposobienie. - Śmierdzące i nad wyraz upierdliwe do ogarnięcia, gówno.
- Co się tam stało? - zapytała, zaskoczona reakcją bruneta. Poprawiła okulary, które błysnęły w blasku zawsze zapalonej świecy ustawionej na pobliskiej szafce. - Kiedy poszłam do obozu, ciebie nie było dobre dwadzieścia minut. Stało się coś, to oczywiste. Jednak pytaniem jest - co tak właściwie?
Mężczyzna zsunął z ramion ciężki płaszcz, skrupulatnie wieszając go na oparciu krzesła. Wygodnie usadawiając się przed zaintrygowaną kobietą, doszedł do wniosku, że w tej rozmowie będzie potrzebował małego wspomagacza. Wyciągnął z szafeczki u dołu biurka mocny, złocisto-brunatny trunek rozlewając go do dwóch szkieł. Wielkodusznie podał jeden Hanji.
- Nie rozlej, bo zakatrupię – zastrzegł, mając na uwadze jej drgające palce.
Uśmiechnęła się uspokajająco, przyjmując kielich i czekając wyjątkowo cierpliwie na rozwiniecie rozpoczętego tematu zwiadów.
- Spotkałem jednego - wyjawił prosto, biorąc większy łyk.
Odpowiednio stężony alkohol rozgrzał mu przełyk, a później też żołądek, dając o sobie znać w postaci ciepła i lekkiego ukojenia niespokojnych myśli.
Brązowe tęczówki rozmówczyni gwałtownie znikły pod naporem rozszerzonych źrenic. Niebywale dokładnie odłożyła opróżniony na raz kielich, a przy połykaniu alkoholu nawet się nie skrzywiła. Spokojnie wstała i podeszła do małego, okrągłego okienka kajuty, w ciszy analizując słowa kapitana.
- Jak jego zdolności poznawcze, manualne, rozwinięcie umysłowe, jak i fizyczne? - zaczęła to swoje naukowe przesłuchanie. Jednakże czarnowłosy dziękował skrycie, że - w tych tematach - Zoe zachowywała profesjonalizm.
- Dobrze – odpowiedział od razu, przypominając sobie inteligencję Erena. Szatyn bardzo szybko kojarzył i łatwo rozszyfrowywał przesłania Ackermana. - Wszystko w normie. Oczywiście nawiązując kontakt, gadałem jak do ściany, ale chłopak był pojętny i ugodowo nastawiony po ukazaniu moich intencji. - Na te słowa kobieta  natychmiastowo się odwróciła.
- To… To TY go nie zabiłeś? Do tego z NIM rozmawiałeś?- dopytywała, a raczej krzyczała, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. Mężczyzna wyjątkowo nie wściekał się za wrzaski Zoe, ponieważ sam w to wszystko nie wierzył. Dzisiejszego popierdolonego dnia jedynie reakcje Hanji nie potrafiły go zdziwić.
- Owszem – przyznał, starając się grać niewzruszonego. - Ten cholerny smarkacz mnie zainteresował, czterooka. Nie rób wielkiego zamieszania o pierdolony szczególik - wywarczał na koniec, polewając sobie po raz drugi. Kobieta w odpowiedzi zamrugała kilkakrotnie, nim wydobyła z siebie, zachrypnięty od emocji, głos.
- Dobrze wiemy, że to coś wielkiego, Levi. Nigdy nie pozwalałeś mi na swobodne badania, bo każdego schwytanego jeńca zabijałeś po góra jednym dniu – przypomniała cierpliwie, marszcząc brwi.- A teraz mi mówisz, że natknąłeś się na przedstawiciela nieznanej nam cywilizacji, który cię, niech zacytuję twoje słowa ,,zainteresował’’, choć masz jedynie mordercze odruchy po koegzystowaniu z ,,bezmózgimi dzikusami’’!
- Możesz skończyć to biadolenie o niczym, Hanji? – poprosił słodko, sztucznie się przymilając. Westchnął znużony, pocierając blade policzki. Mimo spożywanego alkoholu nawet się nie zaczerwieniły. Wiedział to, bo jego skóra nadal pozostawała chłodna. - Mam gdzieś to, jak to się wszystko różni w stosunku do mojego wcześniejszego zachowania. Teraz chcę pogadać o Erenie.
- Erenie? - powtórzyła głucho, nagle uśmiechając się szeroko. - Niemożliwe! – wykrzyknęła rozanielona. - Poznałeś jego imię!!! Nie!! Inaczej!! Byłeś na tyle cierpliwy, aby się przedstawić i wyciągnąć od niego imię!!! Aaaa!!! Niesamowite!!!
- Tak, tak - przyznał sucho, kończąc butelkę.
Już odczuwał to charakterystyczne, błogie otumanienie. Mimo tego upojenia myślami był trzeźwiejszy niż w tym cholernym zielonym gaju w obecności tego urzekającego chłopaka. Dlatego tym samym potwierdzał swoją, wcześniej wysnutą teorię, że Eren go oczarował, a zwłaszcza, robiły to jego cudowne oczy. Tracił dla niego rozum, głowę, opanowanie – wszystko.  
Obrzucił stanowczym spojrzeniem, mamroczącą coś do siebie Hanji, wrzucając opróżnioną butelkę do kosza. Krząkając znacząco, chciał zdobyć jej rozproszoną uwagę.
- Mam dla ciebie zadanie – oświadczył z mocą. Kobieta przerwała swój monolog i nerwowe poprawianie okularów.
- A czy ono jest przemyślane i nie przydzielone pod wpływem tego…? - wskazała na kieliszek, uśmiechając się wrednie.
Prychnął w odpowiedzi zalewając usta kolejną dawką swojego ulubionego uśmiercacza komórek nerwowych.
- Gówno cię to powinno obchodzić - stwierdził na początku, ale westchnął ugodowo. - Tak jestem, co do tego pewny.
- Więc? - dopytywała zaciekawiona, usadawiając się ponownie na krześle. - Jakie są rozkazy, kapitanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz