Po tym niespodziewanym incydencie - niemal
nieprzytomny - wrócił do obozu, rozstając się z tymi niesamowitymi oczami, oraz
całą niezwykle urzekającą osobą tubylca.
Wychodząc z lasu, nagle dopadał go zdyszana Hanji. Łapiąc
się za pierś w tej jej żywo czerwonej koszuli, próbowała złapać oddech po tym
szalonym sprincie jakiego użyła, by jak najszybciej znaleźć się u boku
Ackermana. Przy czym jej groteskowo długi płaszcz z szerokimi rękawami telepał
się podczas biegu, niczym flaga na wietrze, nie wspominając już o leżącym na
starcie kapeluszu.
- Leviś!!! Tak się bałam!!! – krzyczała, zwracając
uwagę całej załogi, która zainteresowana słowami Zoe zaczęła się nieznacznie
przybliżać, aby podsłuchać trochę ciekawych nowinek z życia ich kochanego
kapitanka. - Tak długo nie wracałeś, że zaczęłam się zastanawiać nad
utworzeniem grupy ratunkowej!!!
- Zamknij dziób, czterooka - powiedział spokojnie,
lecz obrzucił zirytowanym wzrokiem właścicielkę tego bałaganu na plaży. Przed
oczami nadal miał widok leżącego w oddali nakrycia głowy Hanji, co gryzło się z
jego pedantycznym poczuciem estetyki. Mimo, że na wybrzeżu leżało wiele
powyrzucanych przez ocean gałęzi, muszli i innego oceanicznego paskudztwa, dla
niego bałaganiarstwo Hanji było bardziej drażniące. Po krótkim namyśle sam
ściągnął swój kapitański kapelusz ze złotymi wykończeniami, aby powierzyć go
drżącym w napięciu dłoniach swojego zastępcy, jak i załogowego naukowca. -
Zanieś to do mojej kajuty i czekaj tam na mnie grzecznie, aż do ciebie przyjdę.
Musimy o czymś pogadać.
- Eee? Znalazłeś coś, Levi? Znalazłeś?! - zaczęła
podekscytowała, ale nagle znieruchomiała na widok gniewnego oblicza swojego zwierzchnika.
- Do ka-ju-ty - wycedził groźnie, wskazując palcem na
statek. - Ruchy!!!
Nie tylko ona się zastosowała do ostatniego rozkazu.
Cała załoga powróciła do swoich zajęć, wyczuwają - jak przy charakterystycznym
powietrzu tuż przed sztormem - zwiastujące niebezpieczeństwo.
Po skończonych oględzinach wykonanej pracy załogi oraz
oczywistym i chyba nawet już tradycyjnym ukaraniu jednego mężczyzny, wrócił do
swojej przytulnej kajuty. Przytulnej, bowiem była to jego osobista świątynia, w
której wyjątkowo gościł Hanji. Jednak sprawa była na tyle naglącą i poufna, że
nie mógł z nią o tym porozmawiać przy podsłuchujących, wścibskich marynarzach.
Musiał jeszcze zachowywać odpowiednią dyskrecję.
- I co?- zapytała Zoe, już po zatrzaśnięciu się
metalowych drzwi.
Levi w odpowiedzi westchnął, znużony czekającą go
rozmową. Już przygotowywał swoją głowę do nieprzyjemnego pulsowania od krzyków
tej wariatki. A wiedział, że ta będzie krzyczeć.
- Gówno, czterooka – rzucił lakonicznie, podchodząc do
masywnego biurka zawalonego raportami, nakazami królowej Historii odnośnie
wyprawy oraz własnymi rzeczami. Mimo tego licznego skupiska na drewnianej
powierzchni jego miejsca pracy, wszystko znajdywało swoje wyznaczone miejsce -
mimo przepychu - panował perfekcyjnie zaprowadzony ład. Ackerman żałował, że
nie może tak sobie wszystkiego poukładać w głowie. Za dużo dziś było tych cholernych
rewelacji, jak na jego - łaknące spokoju - usposobienie. - Śmierdzące i nad
wyraz upierdliwe do ogarnięcia, gówno.
- Co się tam stało? - zapytała, zaskoczona reakcją
bruneta. Poprawiła okulary, które błysnęły w blasku zawsze zapalonej świecy
ustawionej na pobliskiej szafce. - Kiedy poszłam do obozu, ciebie nie było
dobre dwadzieścia minut. Stało się coś, to oczywiste. Jednak pytaniem jest - co
tak właściwie?
Mężczyzna zsunął z ramion ciężki płaszcz, skrupulatnie
wieszając go na oparciu krzesła. Wygodnie usadawiając się przed zaintrygowaną
kobietą, doszedł do wniosku, że w tej rozmowie będzie potrzebował małego
wspomagacza. Wyciągnął z szafeczki u dołu biurka mocny, złocisto-brunatny
trunek rozlewając go do dwóch szkieł. Wielkodusznie podał jeden Hanji.
- Nie rozlej, bo zakatrupię – zastrzegł, mając na
uwadze jej drgające palce.
Uśmiechnęła się uspokajająco, przyjmując kielich i
czekając wyjątkowo cierpliwie na rozwiniecie rozpoczętego tematu zwiadów.
- Spotkałem jednego - wyjawił prosto, biorąc większy
łyk.
Odpowiednio stężony alkohol rozgrzał mu przełyk, a
później też żołądek, dając o sobie znać w postaci ciepła i lekkiego ukojenia
niespokojnych myśli.
Brązowe tęczówki rozmówczyni gwałtownie znikły pod
naporem rozszerzonych źrenic. Niebywale dokładnie odłożyła opróżniony na raz
kielich, a przy połykaniu alkoholu nawet się nie skrzywiła. Spokojnie wstała i
podeszła do małego, okrągłego okienka kajuty, w ciszy analizując słowa
kapitana.
- Jak jego zdolności poznawcze, manualne, rozwinięcie
umysłowe, jak i fizyczne? - zaczęła to swoje naukowe przesłuchanie. Jednakże czarnowłosy
dziękował skrycie, że - w tych tematach - Zoe zachowywała profesjonalizm.
- Dobrze – odpowiedział od razu, przypominając sobie
inteligencję Erena. Szatyn bardzo szybko kojarzył i łatwo rozszyfrowywał
przesłania Ackermana. - Wszystko w normie. Oczywiście nawiązując kontakt,
gadałem jak do ściany, ale chłopak był pojętny i ugodowo nastawiony po ukazaniu
moich intencji. - Na te słowa kobieta natychmiastowo się odwróciła.
- To… To TY go nie zabiłeś? Do tego z NIM rozmawiałeś?-
dopytywała, a raczej krzyczała, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. Mężczyzna
wyjątkowo nie wściekał się za wrzaski Zoe, ponieważ sam w to wszystko nie wierzył.
Dzisiejszego popierdolonego dnia jedynie reakcje Hanji nie potrafiły go
zdziwić.
- Owszem – przyznał, starając się grać niewzruszonego.
- Ten cholerny smarkacz mnie zainteresował, czterooka. Nie rób wielkiego
zamieszania o pierdolony szczególik - wywarczał na koniec, polewając sobie po
raz drugi. Kobieta w odpowiedzi zamrugała kilkakrotnie, nim wydobyła z siebie,
zachrypnięty od emocji, głos.
- Dobrze wiemy, że to coś wielkiego, Levi. Nigdy nie
pozwalałeś mi na swobodne badania, bo każdego schwytanego jeńca zabijałeś po
góra jednym dniu – przypomniała cierpliwie, marszcząc brwi.- A teraz mi mówisz,
że natknąłeś się na przedstawiciela nieznanej nam cywilizacji, który cię, niech
zacytuję twoje słowa ,,zainteresował’’, choć masz jedynie mordercze odruchy po
koegzystowaniu z ,,bezmózgimi dzikusami’’!
- Możesz skończyć to biadolenie o niczym, Hanji? –
poprosił słodko, sztucznie się przymilając. Westchnął znużony, pocierając blade
policzki. Mimo spożywanego alkoholu nawet się nie zaczerwieniły. Wiedział to,
bo jego skóra nadal pozostawała chłodna. - Mam gdzieś to, jak to się wszystko
różni w stosunku do mojego wcześniejszego zachowania. Teraz chcę pogadać o
Erenie.
- Erenie? - powtórzyła głucho, nagle uśmiechając się
szeroko. - Niemożliwe! – wykrzyknęła rozanielona. - Poznałeś jego imię!!! Nie!!
Inaczej!! Byłeś na tyle cierpliwy, aby się przedstawić i wyciągnąć od niego
imię!!! Aaaa!!! Niesamowite!!!
- Tak, tak - przyznał sucho, kończąc butelkę.
Już odczuwał to charakterystyczne, błogie otumanienie.
Mimo tego upojenia myślami był trzeźwiejszy niż w tym cholernym zielonym gaju w
obecności tego urzekającego chłopaka. Dlatego tym samym potwierdzał swoją,
wcześniej wysnutą teorię, że Eren go oczarował, a zwłaszcza, robiły to jego
cudowne oczy. Tracił dla niego rozum, głowę, opanowanie – wszystko.
Obrzucił stanowczym spojrzeniem, mamroczącą coś do
siebie Hanji, wrzucając opróżnioną butelkę do kosza. Krząkając znacząco, chciał
zdobyć jej rozproszoną uwagę.
- Mam dla ciebie zadanie – oświadczył z mocą. Kobieta
przerwała swój monolog i nerwowe poprawianie okularów.
- A czy ono jest przemyślane i nie przydzielone pod
wpływem tego…? - wskazała na kieliszek, uśmiechając się wrednie.
Prychnął w odpowiedzi zalewając usta kolejną dawką swojego
ulubionego uśmiercacza komórek nerwowych.
- Gówno cię to powinno obchodzić - stwierdził na
początku, ale westchnął ugodowo. - Tak jestem, co do tego pewny.
- Więc? - dopytywała zaciekawiona, usadawiając się
ponownie na krześle. - Jakie są rozkazy, kapitanie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz